24 czerwca 2018 – Narodziny Św. Jana Chrzciciela
Iz 49,1-6 / Dz 13,22-26 / Łk 1,57-66.80

Jan będzie mu na imię (Łk 1,63)
Liturgia tej niedzieli poświęcona jest postaci Jana Chrzciciela, przedstawionej w całej swojej wielkości. Od poczęcia i w narodzeniu w Janie działa w sposób zdecydowany łaska Boża, która prowadzi historię ludzi. Znakiem „mocy” Bożej jest cud płodności dwojga starszych ludzi. Jego narodziny są naprawdę powodem radości dla bliskich i rodziców, ponieważ „Pan okazał w Elżbiecie swoje wielkie miłosierdzie”. W tym możemy ujrzeć pierwszy przejaw, kim jest Bóg. Łukasz następnie akcentuje moment nadania dziecku imienia. Zamiast otrzymać imię swojego ojca, jak stanowiła tradycja, zostaje nazwany Jan, co znaczy “Pan jest miłosierny”.


Pięknie jest myśleć, że w całej historii biblijnej nadanie imienia przez Boga lub przez Jezusa oznacza wybranie lub nadanie określonej roli. Od swoich narodzin, nosząc imię, które Bóg dla niego wskazał, Jan ujawnia się jako wybrany, wezwany do wypełnienia misji przeznaczonej mu przez Boga.
Jak możemy przyjąć to słowo i nim żyć? Przede wszystkim możemy zacząć od tego, że Bóg czyni nasze życie płodnym poprzez zaakceptowanie swojego słowa, którym jest Jezus. Następnie stojąc przed dziełami Bożymi stawiamy sobie pytanie o milczenie, które słucha, zjednoczone w głosie pochwalnym, który wychwala dzieła Boże. Osoba Chrzciciela wymaga jeszcze od nas uaktualnienia: Bóg będzie z nami, jeśli jak Jan, przygotowujemy ścieżki Jezusowi poprzez nawrócenie i życie w miłości. W końcu to imię przypomina nam, że przed Bogiem nikt nie jest częścią jakiejś „serii”, ale każdy jest unikalnością, jest „oryginalnością”, do której zrealizowania jesteśmy wezwani.

PRZYJACIEL ATEISTA

Karol, który deklaruje się jako ateista, pewnego dnia zwierza mi się z bólu, jaki go spotkał: rodzice chcą się rozwieść z powodu miłostki ojca. Poza przykrym widokiem malejącej miłości pomiędzy rodzicami trudno jest mu zaakceptować myśl konieczności życia z jednym lub drugim rodzicem i oddzielenie od brata, do którego jest mocno przywiązany. Karol wie, że jestem wierzącym i nie przyjąłby żadnej rady, ale mam ochotę mu powiedzieć tak czy inaczej, że modlę się za tę sytuację i że może dzwonić do mnie w każdym momencie.
Następnego dnia dostaję telefon od Karola: opowiada, że w szczycie swojej rozpaczy zdołał zaakceptować ten ból i … modlił się do Boga. Faktycznie słychać, że jest uspokojony. Mija kilka dni i mój przyjaciel zaskakuje mnie wiadomością: nie będzie rozwodu ani separacji z bratem; matka znalazła siłę, by wybaczyć i razem z ojcem odnowili własną wiarę w sakramencie małżeństwa.
S.D. -Trydent